|
|
Annemarie Müller
List trzeci
Poznań 11.8.48
Szanowny i kochany Panie Superintendencie!
Jako że zagubiłam Pana adres, Panna Lachmann przesyła Panu ten list. Słyszałam od niej, że Pana ukochana żona była chora na wiosnę, ale z tego względu, że napisała teraz o wspaniałej podróży nad Jezioro Bodeńskie, zakładam, że już wszyscy Państwo jesteście w najlepszym zdrowiu. Jakie duże muszą już być dzieciaki. – W połowie marca wysłano mnie do pracy, jako „Dziewczynę od wszystkiego” i „Panią od dzieci”, w pełni opiekuję się 2 letnim chłopcem i zajmuję się pracami domowymi. Teraz urodziło się jeszcze jedno dziecko, ale nim zajmuje się jego matka. W każdym razie mam dużo pracy, mogę jej jednak podołać i jestem zadowolona, że coś zarabiam. Jako „obciążenie” nie można cały czas żyć. Tymczasem wyzbyłam się już wszystkich własnych nadziei, nie miałam żadnych odczuć, kiedy w czerwcu odjechał transport a ja nie pojechałam z nim. Naprawdę złożyłam już wszystko w ręce Boga i wierzę, że przyjadę, kiedy będzie to rozwiązanie zgodne z Jego wolą. Bez wątpienie rozwijam się tutaj i jest to sens mojego odosobnienia. Z tego względu nie jestem w tak godnej pożałowania sytuacji, jak niektórzy o tym myślą. Jedyne, co sprawia mi przykrość, to fakt, że nie mogę przeżywać ze swoimi wnuczętami tego, jak rosną oraz najpiękniejszych szkolnych lat. Zamiast tego muszę uczyć się po polsku bezinteresowności przy obcych dzieciaczkach – ponieważ małe dzieci dysponują naszym czasem i czynami.
Otrzymałam tutaj w Poznaniu pewną bardzo dobrą rodzinę (przyjaźń z obozu), z którą duchowo walczymy o większą bliskość z Chrystusem. W obozie był szewc, głęboko wierzący, który im oraz mi dał wspaniałą wskazówkę, jak rozumieć Biblię i Jezusa, tak po prostu, nie jakoś sekciarsko. To jest wspaniałe przeżycie, gdy można mieć do Jezusa całkiem osobiste podejście. Nie mam żadnych innych życzeń w moim życiu poza tym, by mieć go w sercu i przed oczami duchowymi – wszystko wówczas rozwiąże się w miłości. Czytam obecnie bardzo piękne komentarze Schlattera (1) do Listów Pawłowych, które prawdopodobnie Pan zna. Ten coraz bardziej wewnętrzny stosunek do Boga jest naprawdę jedyną podstawą, na której można ustać w czasie katastrofy. Bezustannie godzę się z tym, co się przydarza! Poza tym jestem przekonana, że ludzkość ściągnęła na siebie tę katastrofę sama poprzez oddalenie od Boga – to jest w końcu prawo Boga, że na zewnątrz wydarza się to, co wewnątrz ma swoją przyczynę. Jak właściwe jest słowo biblijne, że człowiek będzie tak ukarany, jak grzeszy. Naród niemiecki przeżywa teraz dokładnie to na sobie, co uczynił innym: głód, wysiedlenia, zesłania do obozów pracy, rozdzielanie rodzin (przymusowe).
Kiedy stoję tutaj przed cytadelą z ruinami umocnień, z rzędami rosyjskich grobów, którym nie ma końca, z wysokim pomnikiem rosyjskim z sowiecką gwiazdą na szczycie: to odczuwa się wzdrygnięcie na to, jak niepohamowana niemiecka ekspansja na ziemie wschodnie otrzymała zdecydowane odparcie, jak Azja dzisiaj rządzi Europą, być może podąży jeszcze do Atlantyku. Grobów niemieckich nie ma, ciała Niemców musiały być pogrzebane bezimiennie w grobach masowych, po których także nie ma śladów. Wygląd cytadeli wciąż bardzo mnie porusza - to, że nachodzą mi w ogóle tutaj niektóre myśli, niektóre wnioski, które po tamtej stronie są obce – stoję pośród sporu Europa-Azja – w strefie zachodniej nie widać tego. Mam wielkie wątpliwości, czy Zachód może się utrzymać, na dłużej. Ze Wschodu nadchodzi taka dynamika na każdej linii, tam są idee (na Zachodzie nie dostrzegam żadnych), uczucia ludzkie są tutaj też znacznie bardziej intensywne. Jedynie, że powinno to funkcjonować bez Boga, jest złą stroną. Nie ma tu prawie żadnej walki o wiarę, którą musi toczyć Zachód. Czyżby nie było na to siły, czy z powodu biedy nie ma wewnętrznego odnowienia, czy lenistwo nie pozwala na nadzieję ostateczną.
Kościół katolicki walczy tutaj w kraju mocno i z sukcesem, można to jedynie podziwiać, jak prowadzi ludzi. Wszystkie kościoły bezustannie są przepełnione, także przez męską młodzież – wszystkie zniszczone kościoły są odbudowywane z darów serca (w oka mgnieniu naprawiane są szkody w kościele P. Heina (2) (Kościół św. Pawła), który leży na przeciw nas, po skosie, państwo na razie to toleruje- jest przecież rozdział od kościoła. Szkoła bez religii, która ma być tutaj wkrótce otwarta, prawie nie będzie miała uczniów, ponieważ duchowieństwo zakazało posyłania tam dzieci – a ludzie są posłuszni. Nauczyciele muszą przyjeżdżać z Warszawy, bo z Poznania nikt się nie zgłasza mimo tego, że czekają tam wspaniałe mieszkania, całkowity sprzeciw wobec rozporządzeń!
12.8. Wczoraj już nie mogłam wytrzymać. Dzisiaj Bóg nakazał mi wyraźnie, że powinnam Panu napisać coś jeszcze o Ernscie Goralu, tym szewcu z Gronowa (urodzonym w Powiecie Kępno). Jest w swojej prostocie i pobożności jak uczeń Jezusa. Ujmujących kazań, które głosił biednym ludziom, którzy utknęli w transporcie i którzy byli tak nędznie ulokowani w Gorzowie, nigdy nie zapomnę. Duchowo podtrzymywał tych 1300 ludzi podczas tych ciemnych miesięcy. Za pomocą najprostszych środków urządził izbę dla chorych (wykształcony sanitariusz wojenny). Pracowałam 10 dni pod jego kierownictwem do czasu, gdy mnie przeniesiono, wówczas był koniec listopada – te dni na trwałe pozostaną w mojej pamięci. Natychmiast porozumiałby się Pan z nim, w Gronowie czytał mi on Pana miły list do mnie i zatem już Pana zna. Być może mógłby Pan się skontaktować z nim, teraz w końcu czerwca przyjechał z transportem chorych; jest u swojej żony w Siebeldshausen koło Getyngi dom 60. Jakże byłby Goral przydatny, gdyby mógł przemówić na konwencie lub na podobnym spotkaniu, jako że był z nami przez 2 ½ roku w obozie – ponadto uczęszczał do szkoły misyjnej i wygłosił wiele kazań laickich. Jest ewangelikiem. Poprowadził mnie od „Wielkiego Boga“ bardziej ku Jezusowi. „Nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie“ (3), co teraz mogłam przeżyć. - Bóg nie tylko w myślach (zawsze u mnie tak było), ale codziennie w centrum życia – a tego brakuje nam wszystkim – i musi tu nastąpić odnowa.
Wiele, wiele miłości w imię Jezusa Panu i wszystkim umiłowanym bliskim Pana
A.M.
przekład: Marcin Błaszkowski
(1) Adolf Schlatter, ur. 16.08.1852 r. w St. Gallen, zm. 19.05.1938 r. w Tübingen, teolog ewangelicki, profesor Nowego Testamentu oraz systematyki w Greifswaldzie, Berlinie oraz Tübingen, był przekonany o zbawieniu w naturze oraz w Jezusie Chrystusie, zaangażowany w rozwój epistemologii
(2) Pastor Hein – wł. Gottfried Hein, urząd pierwszego kaznodziei w kościele św. Pawła w Poznaniu pełnił od 1931 do 1945 r., członek konsystorza, wcześniej kaznodzieja w Starym Bojanowie, następnie w Erfurcie, zm. 14.09.1950 w Bötzow (za: Arnold Golon, Posener Evangelische Kirche Ihre Gemeinden und Pfarrer von 1548 bis 1945, Lüneburg 1967)
(3) Jan 14,6
objaśnienia w przypisach: Renate Sternel & Marcin Błaszkowski
ostatnie zmiany wykonane 2009-11-11 19:49:23
|